Wczoraj ok 3pm pojechalismy na slub wnuczki Roz.
Slub odbyl sie w kosciele (nie pamietam jakie wyznanie-wiem ze wstyd ;p)
nie bylo mszy tylko sam sakrament slubu.. wszystko trwala ok pol godziny..
zaczelo sie o 4.30.
wiekszosc gosci siedzialo juz w lawkach, pan mlody stal z przodu przed oltarzem i czekal by przywitac reszte gosci.. i oczywiscie na swoja przyszla zone..
najpierw weszly druchny i druhowie (?).. dwie pierwsze druchny zapalily swieczki po obu stronach oltarza, i staneli po lewej i prawej stronie z przodu (kobiety z lewej strony, mezczyzni z prawej..) nastepnie blizsi czlonkowie obojga mlodych pousadzali sie w 4-rech pierwszych lawkach..
kolejnie weszly matki mlodych i zapalily po swieczce na oltarzu..
na koncu weszla panna mloda prowadzona przez ojca i ojciec pana mlodego..
pozniej byl sakrament z dwoma modlitwami wypowiedzianymi przez pastora.
pod koniec para mloda zapalila ostatnia swieczke na oltarzu i pocalowala sie zamykajac cala ceremonie..
Garry zagral i zaspiewal 2 piosenki w czasie calego slubu a reszte czasu sale wypelniala muzyka plynaca z pianina.. starsza kobieta grala znane piesni jak 'Ave Maria' i 'Oda do Radosci'
wszystko bylo takie symetryczne i poukladane..
jedyne poslizgniecie.. pan mlody byl tak zestresowany i szczesliwy ze z trudem wypowiedzial przysiege malzenska.. jezyk mu sie platal i wygladalo to przezabawnie..
a weselicho.. no do polskich wesel to to sie nie umywa..
w drodze na wesele Garry zapytal czy mozemy wstapic na kurczaka.. ja zaczelam sie smiac bo myslalam ze zartuje.. ale on byl powazny..
zapytalam po co? przeciez na weselach ZAWSZE JEST DOBRE JEDZENIE..
Wyjasnil mi ze w Stanach na weselach zazwyczaj nie da sie najesc.. I ostrzegl zebym sie za wiele nie spodziewala.. I jeszcze dodal ze bedziemy zalowac decyzji nie wstapienia na kurczaka..
Na szczescie tym razem sie pomylil.. ;p Jedzenie nie bylo okropne..
Byl szwedzki stol.. dalo sie zjesc cos.. byly dwa rodzaje miesa ktore mozna bylo ulozyc sobie na bulce (takiej Hamburgerowej), bylo troche owocow, purre z ziemniakow i.. chipsy..
w polsce goscie by wysmiali takie wesele ale nie tu..
dzis uslyszalam ze jedzenie bylo bardzo dobre..
no smaczne to bylo ale takie malo 'weselne'
tak z godzine-poltorej pozniej panstwo mlodzi ukroili i zjedli pierwszy kawalek torta i wszyscy rzucili sie by tez jak najszybciej dostac swoj kawalek..
do torta byl poncz (lody truskawkowe zalane 7up'em)
tak kolo 9 kiedy juz wszyscy sie nasycilipolowy ludzi juz nie bylo..
czesc zaczela tanczyc (tak z 20 osob max.. a na weselu na poczatku bylo ok 200) a parkiet z cala pewnoscia do wielkich sie nie zaliczal.. te 20 osob (momentami 30) wypelnialo go calkowicie..
wszystko skonczylo sie przed 12..
jedno jest pewne..
moj slub i wesele na pewno nie odbeda sie po amerykansku!
o!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
hej :) Przeczytalam Twojego bloga i chcialabym sie z Toba skontaktowac, lecz nie masz podaengo numeru gg ani emaila. Napisz do mnie jakbys mogla
2996982 numer gg
"... Wyjasnil mi ze w Stanach na weselach zazwyczaj nie da sie najesc.. I ostrzegl zebym sie za wiele nie spodziewala..."
Czesc, O...
Ja juz bylem w powyzej 50 amerikanskich weselach w Tennessee, Hawaii, Florida, New York, Texas, etc i nigy jesze glodny niebylem... Moze w Kansas oni lubia oszczedzac? ;)
Wyglada tak jakbys miala tam fajnie... :)
Erik
Prześlij komentarz